Początek śledztwa

Początek śledztwa

Gdy weszli do mieszkania, uderzył go stęchły zapach bałaganu i niechlujnego zapuszczenia. Miary dopełniały prymitywne bezguście i prowincjonalna pospolitość wnętrza, których wcześniej nie dostrzegał. W przedpokoju leżał pofałdowany i spasiony kurzem chodnik, w stołowym na tle drobnomieszczańskiego kredensu wisiał na krześle jego ulubiony rudy sweter z widoczną od progu dziurą pod pachą. Rolę głównej atrakcji odgrywał zbrązowiały ogryzek jabłka, który zdążył przyschnąć do tandetnego chińskiego talerzyka. Za duże to mieszkanie. Musi je sprzedać i kupić dwa pokoiki na nowym osiedlu. Pozbyć się resztek rzeczy odziedziczonych po rodzicach i większości tych, które przytargał z warszawskiego zesłania. Dzięki temu będzie mógł odetchnąć i przestać się martwić stanem sypiącej się kamienicy zbudowanej w 1912 roku. No i mieć mniej powierzchni do sprzątania.

 

Podał herbatę i spojrzał na gościa z uprzejmą uwagą.

– Proszę, niech pani mówi, słucham.

– Pan wie, z czym przyszłam – stwierdziła dla porządku. – Mój brat, mój starszy brat…

– Tak. Słyszałem – i zaraz dodał głosem, którym chciał wyrazić współczucie, chociaż go nie odczuwał – jakże mogłem nie słyszeć. Aczkolwiek głębiej interesowałem się tylko sprawami, które sam prowadziłem. Czas, zawsze go brakuje… ale słyszałem… zagadka…

zaginięcia pani brata… jak miał na imię? Ach tak, Paweł, tak, nawrócony poganin.

Kobieta nie poruszyła się, gdy padło imię brata. Sięgnęła po filiżankę, dając do zrozumienia, że słucha, a nawet więcej, jest w jakimś stopniu zadowolona i wdzięczna, że się uaktywnił, więc nie ma zamiaru mu przerywać. Pozwoli mu na samodzielność i sprawdzi, jak sobie poradzi z natrętną, bezczelną babą ze skromnym dekoltem, która w niewinne przedpołudnie, z zaskoczenia, wlazła mu na głowę. (…)

 

– Proszę mi powiedzieć, czego pani oczekuje, czego się pani spodziewa? Bo nie bardzo rozumiem w… – Nie chciał już dla siebie żadnych ról, nawet lokaja w Wiśniowym sadzie. Usłyszał z zaświatów głos Elli Fitzgerald, która kusząco swingowała o łatwym, słonecznym życiu. Ponad powierzchnię świetlistego głosu Elli, w bezwietrzne słońce, wyskakiwały sprężyste latające ryby.

 

– Nie chcę pani rozczarować. Jestem na emeryturze i jestem z tego zadowolony, bo przesadziłbym, twierdząc, że dumny. Nikim więcej nie chcę i nie mogę być. Nie mam żadnych uprawnień, możliwości, już nie mówię o władzy. A jeśli chodzi o nieformalne wpływy i tak dalej, bo niestety na takiej podstawie ludzie opierają swoje rachuby, to proszę nie mieć złudzeń. Nie byłem zbyt popularny, jak to się mówi, dobrze poukładany w firmie. A sprawa jest stara, nawet bardzo stara… ile to lat? Problem dawno odfajkowano, a akta mogły zaginąć, zalała je powódź lub wyjątkowo duża szklanka herbaty. Jeśli nie zgniły w całości, to niektóre fragmenty… przypadkowe, rzecz jasna. (…)

 

– Mam kopię całości. – Wyciągnęła z torebki miniaturowy nośnik danych i podała z uprzejmym uśmiechem. – Tu, w tej torbie, i w samochodzie mam również wersję papierową. Kilkanaście lat temu zaczęto wycofywać papier. Podczas naszego śledztwa odbył się jego łabędzi śpiew, nie tylko w prokuraturze. Słyszałam, że pan lubi wszystkiego dotknąć, bo nawet obojętny papier może być świadkiem. (…)

 

– Jestem pewna – powiedziała wolno, jakby już zawarli szczegółową umowę, od dawna mieli do siebie zaufanie, a prócz tego mieli wzajemne honorowe długi do spłacenia. – Tak, jestem pewna, że to jest ostatnia szansa i chciałabym ją wspólnie z panem dobrze wykorzystać. Chyba dłużej nie będę… kołatała… Pan jest ostatnią szansą. I uprzedzę pytanie, poza pana przyjazdem nie ma żadnych nowych okoliczności.

 

Jak zakończy się ta rozmowa? Sięgnijcie po Ostatnią miłość Jana Polkowskiego!

Loading...